środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 1

Spoglądam w stare, brudne lustro. Widzę zmęczoną, rudą, piegowatą dziewczynę z szarymi oczami. Właśnie patrzę na najbrzydsze stworzenie na Ziemi. Mam wory pod oczami. Nie mogłam spać, dziś Dożynki... Miało tego wszystkiego nie być, obywatele Panem mieli żyć spokojnie, ale po dwudziestu latach wolności przywrócono Głodowe Igrzyska.
Wychodzę z domu, tego ohydnego, szarego, smutnego domu. Nienawidzę go, tak samo, jak nienawidzę całego Dystryktu Jedynastego. Mogłabym mieszkać w Trzynastce, pod ziemią, byleby tylko uciec od codziennego pracowania w sadzie. Niestety w Panem nigdzie nie uciekniesz.
Po drodze do sadu spotykam Fuksa, kulawego kundla, który błąka się po okolicy. Kiedy mnie zauważa, podchodzi do mnie i oczekuje pieszczot. Delikatnie głaszczę go po głowie. On jest dla mnie najmilszy na całym świecie. Mam tylko jego. Przygarnęłabym go, może udałoby mi się wyleczyć jego łapę,ale mama nie zgadza się na psa. Kiedy miałam 12 lat przyniosłam go do domu, a mama od razu go wyrzuciła. Minęło 5 lat, a ja wciąż próbuję ją namówić. Bez skutków.
Dochodzę do sadu i ruszam w stronę jabłoni. Dziwię się sama sobie, że tak długo tu wytrzymuję. Dzień w dzień, 4 godziny zbierania owoców, a my nic nie możemy z tego zjeść, bo wszystko wędruje do Kapitolu. Dzisiaj wszyscy pracują o godzinę mniej. O trzynastej musimy się zjawić na placu, gdzie wylosują trybutów. "Pomyślnych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja!" ... Co za bzdura.
Ja nawet się nie modlę, żeby na mnie nie wypadło. Los mi nigdy nie sprzyja. Nawet w najmniejszych szczegółach jestem do niczego. Uosobienie nieszczęścia.
Kiedy kończę zrywać owoce, gwiżdżę czteronutową melodię, która zapowiada koniec pracy. Kosogłosy natychmiast ją powtarzają. Chcę już zejść z drzewa, kiedy mój wzrok pada na krwisto czerwone jabłko. Wygląda jakby mówiło: "Zerwij mnie, jestem pyszne!". Dyskretnie wyciągam po nie dłoń, zrywam je i szybko chowam do plecaka. Uff, nikt nie zauważył. Nie możemy jeść owoców z sadu, jest to karane śmiercią, ale robię to już wiele lat i nikt się dotąd nie połapał.
Biegnę do domu, otwieram drzwi, zrzucam podziurawione buty. Do przedpokoju wchodzi mama.
-Dziecko,co ty robisz?! Natychmiast posprzątaj ten bałagan! Ile razy ci mówiłam, żebyś nie rzucała butów byle gdzie?
-Daj spokój, mamo. I tak nigdy nie mamy gości, to co ci zależy?
-Och, Ellie... Ty zawsze tylko swoje.
-No cóż, taka już jestem.
-Idź do pokoju, przygotowałam ci ubranie, ale najpierw się umyj.
Zgodnie z rozkazem mamy, udaję się do pokoju. Na łóżku leży zielona sukienka z krótkimi rękawami, z przywiązaną pośrodku białą wstążką. Tą sukienkę nosiła moja siostra, zanim spadła z drzewa w sadzie i rozbiła sobie głowę. Nie chcę jej włożyć, ale tak zarządziła mama.
Idę się umyć. Zimna woda spływa po moim ciele. Po moich plecach przebiegają dreszcze. Wczoraj padał deszcz, a tata nie schował drewna, więc nie miałam czym podgrzać wody. Nie będę myła włosów, są w miarę czyste. Przez chwilę myślę, co z nimi zrobić. Są długie i kręcone. W końcu decyduję się na zwykłą kitkę, którą zawiązuję wstążką w tym samym odcieniu zieleni, co moja sukienka.
Na koniec jeszcze nieco pobrudzone pantofle i możemy ruszać na plac. Po drodze nie odzywamy się do siebie, nie mamy humoru. Już za chwilę Rossie, opiekunka trybutów z Jedynastego Dystryktu, wylosuje chłopaka i dziewczynę, którzy będą musieli się nawzajem zabijać z dziećmi z innych Dystryktów...